2018-03-09

Michał Szczygieł: Trzeba sobie stawiać poprzeczkę coraz wyżej

0

Młody wokalista o najnowszym singlu i nadchodzącej płycie.

Michał Szczygieł rozpoczynał swoją karierę w programie The Voice. 18-latek dotarł do finału i choć nie wygrał talent show, zachwycił publiczność na tyle, by w dalszym ciągu rozwijać swoją karierę. Obecnie nagrywa pod szyldem wytwórni Universal. W tym tygodniu premierę miał nowy singiel młodego artysty, „Nic tu po mnie”. W rozmowie z Polsat Music opowiedział o piosence, życiu pomiędzy Nowym Sączem a Warszawą i nadchodzącej płycie.

- Jesteśmy już kilka miesięcy po zakończeniu emisji programu The Voice. Jak z perspektywy czasu oceniasz swój udział w programie?
- Jako całość, wspominam program dobrze i fajnie. Jeśli chodzi o to, co mi dał udział w The Voice, to pewność siebie. Wcześniej nie miałem pewności czy się do tego nadaje czy ktoś będzie chciał tego słuchać. Podczas programu okazało się, że jednak coś tam umiem. Co więcej, podpisałem kontrakt z Universalem, więc ta przygoda nie kończy się wraz z końcem programu.

- Mówisz tutaj o plusach, a czy są dostrzegasz jakieś minusy, czy masz poczucie, że program Ci coś zabrał?
- To jest bardzo relatywne, bo dla niektórych minusem jest plus, i na odwrót. Szczerze, jest mało rzeczy, które mogą mnie zirytować, zdenerwować. Póki co, jestem na takim etapie popularności, że nie jest ona jeszcze uciążliwa. Zdarza się, co prawda nieczęsto, ale jednak, że robią mi zdjęcia za rogiem, ale nie jest to nachalne. Szczególnie w utworach rapowych, gdzie tam mówi się o wszystkim dosadnie, podkreśla się, że nie można wyjść spokojnie na ulicę czy zjeść obiadu w restauracji. Mam nadzieję, że w moim przypadku tak nie będzie. Wiem, że jeśli chcę osiągnąć duży sukces to będę się musiał z tym zmierzyć, ale póki co, nie dostrzegam zbyt wielu minusów, jeśli chodzi o udział w programie czy późniejszy rozwój kariery.

- Program dobiegł końca, ale w dalszym ciągu utrzymujesz kontakt z Piaskiem bowiem grałeś u niego ostatnio na koncercie. Możesz opowiedzieć nieco więcej o tym wydarzeniu?
- Pierwszy koncert zagraliśmy razem 16 grudnia na Torwarze, drugi całkiem niedawno w Krynicy Zdrój. Tam jest pięknie zrobione takie miejsce jak Pijania, idealne pod koncerty. Andrzej powiedział mi, że gra w Krynicy, a wiedział, że jestem stamtąd, więc zaprosił mnie do wspólnego śpiewania. Nie widzieliśmy się od tego koncertu na Torwarze, więc była do dobra okazja do spotkania się, pogadania. Polubiliśmy się z Andrzejem, więc takie spotkania nie są wymuszone. Poza tym, gra z nim świetna ekipa.

- Czego nauczyłeś się od Piaska w trakcie programu? Jaka była najcenniejsza rada, jaką od niego usłyszałeś?
- Piasek chce przede wszystkim, żeby uczestnicy pod jego opieką w programie, sami dochodzili do tego, jak trzeba się zachowywać, jak dbać o wszystko, bo oczywiście można dać jakieś wskazówki sceniczne czy wokalne, ale człowiek uczy się na własnych błędach. Jak coś się przeżyje, to inaczej się to rozumie. Na pewno w programie pomógł mi fakt, że Andrzej wprowadził luz. Wydawać by się mogło, ze on jest statyczny, a było inaczej, dawał swobodę. Zaraził mnie takim podejściem.

- Często mówi się o tym, że wraz ze wzrostem popularności dookoła osoby zainteresowanej pojawia się wiele osób, które można by żartobliwie określić „wujek dobra rada”. Jak to wygląda w Twoim przypadku? Czy ludzie, którzy nie odzywali się wcześniej, nagle odświeżają kontakt?
- Zdecydowanie tak jest. Ludzie chcą pokazać swoją wyższość prawiąc morały, a tak naprawdę się nie znają. Są rady, które oczywiście mogą pomóc, wysłucham ich z szacunku, czasem mogą paść mądre słowa. Trochę takich osób się przewinęło. Czasami „wujek dobra rada”, ma naprawdę dobrą radę (śmiech).

- Utrzymujesz kontakt z Piaskiem, a co jeśli chodzi o innych uczestników programu?
- Jak najbardziej utrzymuję z nimi kontakt. Marta Gałuszewska jest też w Universalu. Od czasu do czasu się do siebie odzywamy. Tak samo z Arturem, Mają, Łukaszem i innymi. To nie jest tak, że rozmawiamy ze sobą codziennie czy spotykamy się regularnie, bo każdy ma już swoje życie, ale ja polubiłem ich wszystkich. Gdybym spotkał kogoś z programu na ulicy, mój uśmiech nie byłby wymuszony, sprawiłoby mi to radość, moglibyśmy pójść napić się kawy, herbaty czy czegoś innego (śmiech).

- Jesteś w klasie maturalnej, jak łączysz rozwijającą się karierę ze szkołą, mieszkanie w Nowym Sączu z wyjazdami służbowymi do Warszawy?
- Nie łączę (śmiech). Jadę do Warszawy około siedmiu, ośmiu godzin. Niby mi się tu podoba, ale gdzie znajomi, gdzie rodzina (śmiech)? Czasami jednak trzeba poświęcać takie sprawy na rzecz marzeń. Rok temu śpiewałem na szkolnym konkursie, śmiałem się z tego, że śpiewam, a nie umiem (śmiech). Później przyjechaliśmy z koleżanką do Warszawy na casting, dostałem maila o kolejnym etapie, dopiero wtedy do mnie dotarło, że coś się zaczyna dziać na poważnie. Z talent show łączy się także wielka papierologia, trzeba to wszystko ogarnąć na wielu płaszczyznach. Dojrzałem przez ten etap. Nie uważam, że nie dawałem sobie rady wcześniej, ale fajnie jest mieć świadomość, że przyjeżdżasz do Warszawy po raz pierwszy i się nie gubisz (śmiech). Szybko ogarnąłem komunikacje, wszystko zaplanowałem.

- I Ty mówisz, że nie mógłbyś mieszkać w Warszawie?
- Pewnie mnie to czeka, o ile wszystko będzie się rozwijać tak, jak się rozwija teraz. Trzeba być mobilnym. Już teraz średnio mi się widzi jazda siedem godzin na jeden wywiad. Ostatnio tak miałem, przyjechałem do Warszawy dosłownie na dwie godziny, a to nawet nie był wywiad, tylko jakieś sprawy związane z dokumentami itd.

- Jesteśmy świeżo po premierze singla „Nic tu mnie po mnie”. Czy możesz opowiedzieć więcej o piosence?
- Ten utwór powstał na potrzeby programu, bo każdy z finalistów śpiewał swój singiel. Ta wersja, bardzo zbliżona do tego, co wyszło teraz, ukazała się już w listopadzie 2017 roku. Przez ten czas kawałek zdobył dwa milionów odtworzeń. Byłem w szoku. Bardzo chciałem, żeby moja autorska piosenka przyjęła się lepiej niż covery. Przy „Sailing” było to prawie dwa miliony wyświetleń, a tu nagle bum! To się rozkręciło ładnie. Wiadomo, po zakończeniu programu, ta otoczka „voice’owa” trochę pęka i nie ma cię. Trochę się w mediach udzielałem, ale nie było tego jakoś dużo. Ludzie jednak wracają do tych utworów. Moja interpretacja Grechuty i kawałek „Atom miłości” też dobiły do miliona. Te powroty do kawałków po zakończeniu programu były dla mnie dobrymi prognozami, to dało mi najwięcej wiary. Są ludzie, którzy chcą robić muzykę dla znajomych i są ludzie, którzy chcą robić muzykę dla milionów. Chcę być gdzieś pośrodku. Kluczem do mojego podejścia jest to, że nie mam dużych oczekiwań, dzięki czemu nie mogę się niczym zawieść, a może mnie coś pozytywnie zaskoczyć. Zdaję sobie sprawę, że singiel jest lubiany przez ludzi, ale gdyby nie odniósł dużego sukcesu, to nie będę się czuł mega załamany, bo wiem, że stać mnie na więcej. Chciałbym, żeby moja forma muzyczna i artystyczna była coraz lepsza z miesiąca na miesiąc, z roku na rok.

- W ten sposób możesz też sukcesywnie budować fanbase.
- Tak, dokładnie. Czasami jest tak, że fanbase przychodzi bardzo szybko, ale równie szybko odchodzi. Niektórzy artyści szybko wbili się w rynek i momentalnie ich nie było. Tak jak szybko się pojawili, tak szybko zniknęli. Wywodzę się z kręgów hip-hopowych, jeśli chodzi o muzykę czy kulturę, tam buduje się swoją pozycję od zera, od puszczania kawałków nielegalnie po sieci. Ci ludzie wypracowują sobie taki fanbase, że nawet bez promocji są w stanie sprzedać po kilka tysięcy płyt. Nawet czasami, jak album jest nieco słabszy, to wierni fani i tak to kupią. KęKę sprzedał w preorderze 15 tysięcy płyt. On zbudował sobie swoją armię, która go wspiera. Wiadomo, wyszły single, ale nie zapominajmy, że na płycie jest 15 numerów. To branie płyty w ciemno. Hip-hop ma najwierniejszych fanów.

- Mamy singiel, czy możemy się spodziewać płyty w najbliższym czasie? Czy możesz ujawnić szczegóły?
- Płyta będzie na pewno, to jest mój cel. Wszystko zależy od tego, w jakim czasie stworzymy dobry materiał. Mógłbym zrobić coś w miesiąc, ale niekoniecznie musiałoby to być satysfakcjonujące dla mnie i dla odbiorców. Mogę zrobić coś w rok i będzie to na takim samym poziomie jak za miesiąc (śmiech). Chcę zrobić dobry materiał. Nie musi być to materiał, który będzie przełomowy na polskiej scenie, nie musi być najlepszą płytą roku 2018, najlepszym debiutem. Chcę żeby ta płyta była solidna. Nie chcę się porywać z motyką na słońce. Za parę lat zbuduję sobie taką pewność siebie, że ten materiał będzie na bardzo wysokim poziomie. Teraz będę się starał robić to jak najlepiej. Trzeba sobie stawiać poprzeczkę coraz wyżej. Kiedyś tą poprzeczką było wygranie konkursu szkolnego, teraz jest nią wydanie płyty.

 

Rozmawiała Julia Borowczyk